Kiedy już zglosilismy zaginięcie bagażu, znaleźliśmy naszego taksowkaza ktory jednak na nas zaczekal i zapomnielismy zapytać go o hasło bezpieczeństwa... Znaleźliśmy się na ulicach Limy... Szczelnie zamknięci w samochodzie z plecakami na podłodze (wzgledy bezpieczeństwa) obserwowaliśmy niesamowite umiejętności kierowców Limy. Samochody mijające się zaledwie no kilka cm, trzy pasy mieszczace pieć lub sześć samochodów równolegle - wszystko zalezy od tego ile jest miejsca. Pierwszenstwo na skrzyzowaniach sie wymusza, chyba obowiazuje zasada kto pierwszy trąbnie ten jedzie:). No własnie trąbienie... Klakson to najprawdopodobniej najwazniejsza czesc samochodu, trabią wszyscy: kierowcy na siebie jesli chca przejechac, taksówkaze na turystów aby ich zabrac, kierowcy na pieszych którzy ich denerwują po prostu tym że są:)
Sama Lima jest bardzo zróżnicowana, dzielnica przy lotnisku nie napawa zbytnim optymizmem i wydaje się dość niebezpieczna za to Miraflores (tu jest nasz hostel) jest bardzo przyjazna. To samo można napisac o centrum Limy miesca przygotowane specjalnie dla turystów sa czyste i zadbane. Inaczej to wyglądało kiedy zawitalismy w okolice najwiekszej areny Limy - niewielu turystów, niewielu sprzatajacych wiec szybko robi się mały Sajgon...Pierwsze piwko wypilismy u Luigisa, senior Angel polecił nam La Cerweza del Peru Cristal- produkowane w okolicach Limy. Za to na obiad poszliśmy do poleconej knajpki z owocami morza Punto Azul na San Martin. Trochę się zdziwilismy kiedy przy wejściu pani wręczył nam nr 44 i kazała czekać na stolik ale jak się pózniej okazało - było warto:) ceviche (surowa ryba w pikantnej zalewie z cebulka i słodka kukurydza) była przepyszna.... Zawitaliśmy tam i kolejnego dnia:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz