Drodzy siostrzeńcy Gobo ...

jeśli znaleźliście się na tym blogu oznacza to, że jesteście osobami nadzwyczaj ciekawskimi i wścibskimi. Dodatkowo nie macie co robić w pracy i w domu tylko czytać blogi ...
A tak już na poważnie to wręcz przeciwnie.


środa, 20 stycznia 2010

Inka trail cz 1






Dzien pierwszy
Pobudka 5.30, o 6.00 wyjezdzamy z hostelu. Opiekunem naszej grupy jest Niko. Wsiadamy do autokaru i jedziemy jakies 2 godz. Po drodze zatrzymujemy sie tylko zeby zabrac sprzet. Ok 9 dojezdzamy do malego miasteczka w ktorym zjadamy szybkie sniadanie. Zaraz po zlozeniu zamowienia na kanapke i kawe orientuje sie ze tragarze i opiekunowie zjadaja cos w rodzaju olbrzymiego obiadu wiec domawiam omleta;) po sniadaniu w ostatnim cywilizowanym punkcie naszego treku znow wsiadamy w autokar i malymi kretymi drogami dojezdzamy do pierwszego punku kontrolnego- tu zaczyna sie nasza przygoda:) przytroczyc maty, wysmarowac sie filtrem (bo teraz juz uwazamy), plecaki na plecy i przed nami 11 km trasy. Na odprawie powiedziano nam ze pierwszy dzien jest najlatwiejszy bo czesto droga jest plaska ale szybko zdazylismy sie przekonac ze nie jest tak plaska jak bysmy sobie tego zyczyli... W dodatku okazuje sie ze nasze plecaki na prawde zaczynaja ciazyc - pan od ktorego wypozyczalismy spiwory stwierdzil ze plecaki ktore mamy sa za male poniewaz trzeba miec wszystko wewnatrz aby zlapac lepszy balans i wtedy nawet 3-4 kg wiecej nie przeszkadzaja. Wiec zapakowalismy sie do duzego + malego plecaka Marcina. No i w drodze okazalo ze ze te 3-4 kg wiecej to jednak masakra. W dodatku praktyczne cala reszta grupy zapakowana byla w male plecaczki i na dobre im to wyszlo. Coz madry Polak po szkodzie.
Natomiast sama trasa miala przepiekne widoki. Zielone zbocza gor na ktorych pasa sie dzikie krowy i lamy. Gdzie niegdzie tradycyjne gospodarswto, ludzie w swoich kolorowych ludowych strojach. Zobaczylismy tez pierwsze Inkaskie ruiny a poniewaz jestesmy jedynymi nie hiszpansko jezycznymi w grupie Niko staje sie naszym prywatnym przewodnikiem:) W dodatku dopisala nam pogoda i praktycznie caly czas swiecilo slonce. Do obozowiska dotarlismy ok 14.00. Czekal juz na nas 2 osobowy namiot, rozbity na soczystej trawie tuz obok rzeki ktora cala noc szemrala nam do snu. O 18 zostalismy zwolani na kolacje. Nasza grupa liczy ok 11 os + 2 przewodnikow i wszyscy procz nas mowia wlasciwie wylacznie po hiszpansku wiec niestety nie mozemy uczestniczyc w wieczornych dyskusjach... Po cieplej kolacji jak zwykle popitej mate de koka mamy ktotki briefing na kolejny dzien i ok. 20 kladziemy sie spac.
Dzien drugi
Pobudka 5.00, sniadanie 5.30 (pijemy jakis dziwny kleik na mleku ktory jak nam tlumacza jest wysoko energetyczny a to ma byc nam bardzo potrzebne dzisiaj), szybkie mycie zebow w rwacej rzece i o 6.00 wyruszamy. Drugi dzien podobniez jest najgorszy. Mamy do pokonania 12 km  z czego 5 to wejscie pod gore po schodach na wysokosc 4215mnpm. 8 godzin marszu- 5 godzin nieustannie pod gore. Decydujemy sie na oddanie duzego plecaka tragarzowi za jedyne 80 soli (to zreszta rekomenduje nam Niko). Wode przekaski i najpotrzebniejsze rzeczy pakujemy w maly plecak. Od razu wzielismy tez tabletki na chorobe wysokogorska i to chyba nas uratowalo. Wyruszamy. Juz pierwsze km sa ciezkie, miesnie zmeczone po wczorajszej drodze (oraz po 2 tygodniach biegania po Limie, Nazka, Arequipe i Cuzco). Wspieramy sie na naszych kijkach i powoli poruszamy sie do przodu. Co jakis czas robimy przystanek na picie i odsapniecie bo niestety powietrza jest coraz mniej i dostajemy zadyszki. Za nami pierwszy punkt odpoczynkowy a przed nami najgorszy fragment: schody, schody i jeszcze raz schody na wysokosci ponad 4000 mnpm. Co kilka metrow trzeba sie zatrzymywac zeby zlapac oddech. Kiedy widzimy cel   w odczuciach przeplata sie radosc i rezygnacja ze to jeszcze tak daleko. Poruszamy sie powoli i mozolne ale w koncu po 5 godzinach docieramy na szczyt. Radosci nie ma konca:) walimy sie na trawe i akurat wychodzi slonce. Pelna radosc... Za kazdym razem gdy ktos dotrze na gore reszta osob wiwatuje. Usmiechow nie ma konca. Odrazu tak jak reszta osob robimy sobie pamiatkowe zdjecia i oddajemy sie blogiemu odpoczynkowi. Po 20 min czas zakonczyc relaks poniewaz przed nami kolejne 2 godz marszu - tym razem zchodzenie w dol po stromym zboczu. W dodatku zaczyna padac deszcz co dodatkowo utrudnia marsz. A zmeczone nogi powoli odmawiaja posluszenstwa. 
Ok. 14 docieramy do obozowiska, kladziemy sie w namiocie i z takiej wygodnej perspektywy ogladamy gory. Reszta jak dzien wczesniej.... 15.00 herbatka i przekaski, 18.30 kacja i brifing, 20.00 wszyscy ida spac:)
cdn..... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz