Linie w Nasca - wielkie mi co. W sumie nie wiadomo co pisac o
przedmiocie kultu masowej turystyki, bo i po co? Kogo to w ogole
obchodzi. Plaskowyz usiany liniami i rysunkami ludu Nasca do ktorego
dorobiono "denikenowska" wizje spotkania z obcymi. Ot wyrysowany na
pustyni zwierzyniec (wedlug roznych teorii kalendarz, miejsce kultu
lub ladowisko dla nawiedzajacych lud w Nasca obcych. Swoja droga to
obcy zapuszczali sie tu chyba jedynie po to zeby napic sie
kukurydzowki bo oprocz tych linii i kukurydzowki nic tu nie ma. To
nawet dobrze o ludzie Nasca swiadczy bo jak teraz przylatuja do Ludu
USA to glownie w celu zeby narod zjednoczony zniszczyc a wieksze
miasta zrownac z ziemia - widocznie nie ma tam dobrej kukurydzowki).
Ale ja wlasnie nie o tym chcialem.
Bo w Nasca nie ma wyrysowanego ani kota, ani kury badz koguta ani
pawia. A po dzisiejszej podrozy stwierdzam ze byc powiny (nawet
zastanawiam sie czy nie zlozyc oficjalnej petycji do burmistrza zeby
jednak dorysowali). Bo jesli ktokolwiek byl w Nasca i nocowal w
skadinand bardzo sympatycznym hostelu Walkoninn natychmiast stwierdzi
ze Nasca kojarzy mu sie z kotem i kogutem a lot nad liniami
zdecydowane z pawiem...
Od poczatku wiec - kot. Ten kto powiedzial ze koty marcuja nie byl
chyba w Nasca. Tutaj zdecydowanie koty styczniuja i to chyba jeszcze
bardziej sie niesie. Obudzony wiec po raz pierwszy kolo
"niewiemktorejwnocy" stwierdzam, ze gdyby koty serwowano w Nasca jako
danie obiadowe - z pewnoscia zamowilbym dzisiaj podwojna porcje. W
pewnym momencie nawet zaczalem sie zastanawiac czy tu aby w poblizu
nie ma jakiejs ubojni kotow, ale w menu nigdzie nie widzialem - wiec
chyba jednak one tak same z siebie. Niewytlumaczalny wrecz jazgot
trwajacy mniej wiecej tyle ile koncert Kazika z bisami, w koncu jednak
ustal ale, ale... Przeciez nie po to zeby umeczeni lokalnym trunkiem
turysci mieli nad ranem narzekac na brak nocnych rozrywek. Byc moze to
i moja wina. Rzeczywiscie, przyznaje - naduzylem slowa na "k". Ale
skad moglem wiedziec, ze w jezykow zwierzat z Nasca znaczy to: bis.
A na bisy wyszly kury. W zasadzie to koguty bo kury robily tylko
niosace sie chyba az hen hen (czyz to nie ironia?) chorki. Kury chyba
pozazdroscily dlugosci wystepu swojemu kociemu supportowi, wiec popis
trwal na pewno nie krocej. Az pokrzepiony dzwiekami owymi postanowilem
wstac. Byla 6:30... I nie przypuszczalem ze kiedykolwiek to nastapi,
ale w tym momencie zabraklo mi moich subtelnych parapetowych
towarzyszy porankow - golebi. Dodam tylko ze w ramach rewanzu na obiad
zjadlem rosol a potem udko.
O pawiach nie za duzo. Temat dosyc delikatny. Pilot akrobata
doprowadzil do stanu wyprowadzenia tresci zoladkowych "wyjsciem
awaryjnym" 1/4 wycieczki (nadmienie ze razem z nim lecialo 8 osob). A
wedlug mnie nie podwoil tej liczby tylko dlatego, ze nie chcialo mi
sie podejsc wczesniej do sklepiku z przekaskami. Mozna powiedziec ze
lenistwo uchronilo nas od opresji. I tym pieknym podsumowaniem kocze
relacje z Nasca.
Ps. Samochody po zyciu w Limie trafiaja do Nasca. Ale miejscowi
wybieraja tylko te najlepsze czyli... Deawoo Tico.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz