"I to nie prawda, ze dach przeciekal szczegolnie ze wcale nie padalo" - juz pierwszego dnia trzudniowej niebezpiecznej przeprawy przez boliwijsko - chilijska granice pomyslalem sobie, ze narzekan moich nadszedl kres i nie bede mial o czym pisac (co nawet mnie ucieszylo bo nieraz pisac mi sie nie chce)... Bo i cieplej i nie pada. Ale, ale pierwszy dzien szybko minal i po nim nastal dzien drugi, a potem dni kolejne, ktore niestety zmienily oblicze naszej podrozy. I tak jak pierwszego dnia cieszylem sie z tego ,ze nad pustynia solna swieci slonce i w koncu mozemy nacieszyc sie suchym powietrzem, tak jeszcze tej samej nocy zmienilem jednak zdanie. Nie wiem co za boliwijski mozg wypraw turystycznych postanowil zakwaterowac nas w hotelu calym zrobionym z soli. Niby fajnie, a jednak w nocy okazalo sie ze owa sol (jak to sol ma w zwyczaju) zabrala z powietrza cala wilgoc. To natychmiast spowodowalo, ze zatkal mi sie nos przez co cala noc musialem oddychac przez usta. Nie jest to komfortowa sprawa, wiec drugiego dnia wstalem niewyspany i juz wiedzialem, ze dnia do udanych nie zalicze. Niestety potwierdzilo sie to juz po godzinie jazdy. Okazuje sie, ze podczas takiej wycieczki "znapedemna czterykola" zagraniczny turysta zostaje poddany wyrafinowanej torturze. W skrocie przypomina mi to dylemat - co sobie dac obciac: reke czy noge. A wiec mamy do wyboru albo jedziemy z wszelkimi mozliwymi wywietrznikami i oknami zamknietymi - co powoduje ze 7 osob znajdujacych sie w samochodzie zuzywa zamkniety tam tlen w ciagu 5 minut dodatkowo narazajac sie na temperature otoczenia zdecydowanie powyzej temperatury ciala, a wiec wydala z siebie hektolitry wody. Albo otwieramy okna i pozwalalmy piaskom pustyni dostac sie do wewnatrz naszego organizmu (z wlasnego doswiadczenia juz stwierdzam, ze wszelkimi mozliwymi "wywietrznikami"). Jakby tego bylo malo, znowu nie zostalem poinformowany o tym, ze bedziemy przebywac (to jest narod, ktory celowo chce turyscie obrzydzic zycie wywozac go w miejsca gdzie poczuje sie podle) na wysokosciach do ktorych najwiodoczniej ani moja glowa ani pluca ani zoladek przystosowane nie zostaly. Utrudnilo mi to wiec skutecznie poddanie sie turystycznej euforii zwiazanej z podziwianiem lagun oraz gor. Byc moze przez to wydawalo mi sie ze owe widoki przedstawialy caly czas to samo tylko w rozynch konfiguracjach. Przez caly bozy dzien podziwialismy wiec:
gory,
gory i laguny,
gory laguny i skaly
skaly i wulkany
gory i wulkany i laguny
wulkany i laguny
laguny i skaly
gory i wulkany
do tego wszystkiego moglbym dodac jeszcze w roznych konfiguracjach flamingi, ale mi sie nie chce bo moglbymn pominac jakas konfiguracje przez co opis bylby kompletnie dla Was bezuzyteczny lub wprowadzilby Was w blad. A tego za wszelka cene staram sie przeciez uniknac. Wracajac do opisu: a wiec po tym obfitujacym w laguny, wulkany, flamingi, gory i skaly dniu dojechalismy do hotelu, gdzie widocznie moj organizm wstrzasniety niebywala iloscia obejrzanych rzeczy odmowil wspolpracy i polozyl sie spac (mimo calkiem znosnego towarzystwa).
Kolejnego dnia, sadysci boliwijscy organizatorzy kanalie, obudzili nas o 4 rano po to zeby przewizc nas do miejsca gdzie teoretycznie znajduja sie gejzery. Pisze teoretycznie gdyz jak dojechalismy bylo tak ciemno, ze nie widzialem swojej reki a co dopiero gejzera. O tym, ze tam byly mialo swiadczyc bulgotanie i zapach siarki. Ale ten kto ma problemy gastryczne wie, ze wymienione powyzej rzeczy akurat o tym, ze w poblizu znajduje sie gejzer absolutnie swiadczyc nie musza. Pokrzepieni "obecnoscia" gejzerow wyruszylismy dalej gdzie czekaly na nas takie atrakcje jak:
1. wschod slonca za chmurami
2. kapiel w goracy zrodlach o wschodzie slonca (rzekomym) przy temperaturze zewnetrznej w okolicach 5 stopni (z czego raczylem nie skorzystac gdyz wlasnie rozbolal mnie brzuch i okazalo sie, ze mialem wazniejsze sprawy)
W okolicach poludnia po sprawnej przeprawie przez granice wyladowalismy w miasteczku po stronie cywilizacji (czyli czile), ktore jest juz znacznie nizej (wiec chwilowo przestala mnie bolec glowa). Tu niestety stwierdzilem, ze czasy kiedy za sok (hehe sok, myslalbykto) placilo sie 4 zlote dawno odeszly w zapomnienie. I powiem szczerze - z perspektywy czasu wole jak mnie glowa boli od wysokosci npm niz od wysokosci cen w sklepach. I tym optymistycznym akcentem (alez sie napisalem - po prostu nie mamy co robic w trakcie oczekiwania na autobus do Santiago) ozieble (w tych temperaturach to jest bardzo pozytywne slowo) zegnam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz