W koncu jestesmy w tej strasznej i niebezpiecznej Boliwi - tak przynajmniej pisali o niej rozni blogowicze, a tu przywitalo nas mile, backpakerskie miasteczko. Pelne reggalowe knajpek z pysznym jedzeniem i piwkiem a wszystko to w niebywale niskich cenach;)
Miejscowa ludnosc rowniez okazala sie jak na razie nastawiona przyjacielsko co okazala czestujac nas brandy ze wspolnego kieliszka na tutejszej ulicznej imprezie. No wlasnie impreza - impreza zaczela sie ok. 12.00 wystepem tutejszej orkiestry dentej ktora starala sie jak mogla aby granie szlo im rowno co niestety okazalo sie nie takie latwe...za to po zachodzie slonca na placu glownym pojawily sie miejscowe seniority (sredni wiek ok 60-70) wszystkie w srebrno\blekitno\cekinowych strojach;) panowie natomiast przyodziali najlepsze garnitury i tak zaczela sie impreza prze dzwiekach miejscowych przebojow. Nawet my wspolnie z innymi bialymi poprzestepowalismy sobie z nozki na nozke;)
Za to kolejny dzien przyniosl nam mala niespodzianke.... kiedy spokojnie wstalismy sobie z lozek, zjedlismy po kanapce i dotarlismy do przystani skad mieslismy poplynac na wyspe Isla del Sol (jezioro Titicaca) okazalo sie ze nasza lodz juz odplynela.... a odplynela dlatego ze nie wpadlismy na to ze musimy przestawic zegarki na czas boliwijski ktory rozni sie o 1 godz od czasu Peruwianskiego...
W tej samej sytuacji znalazly sie jeszcze 2 Angielki wiec juz bylo nas 4. Angielki zostaly zaczepione przez 4 Brazylijczykow i tak powstala prywanta grupa zwiedzajaca wyspe. Doplyniecie do wyspy trwalo w nieskonczonosc a wyspa jak wyspa, w sumie nic specjalnego choc kiedy wychodzilo slonce pojawialy sie ladne wydoki zatoczek tego olbrzymiego jeziora. Wyspe przeslismy pieszo co trwalo jakies 3 godz. a po tej wedrowce spotkal nas wyczekany odpoczynek na zielonej trawce w pelnym sloncu...
Wieczorkiem zjedlismy wystawna kolazje z 1 litrem piwa na glowe za 100 bolivianosow (ok. 40 pln) i z blogim usmiechem poszlismy spac;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz