Drodzy siostrzeńcy Gobo ...

jeśli znaleźliście się na tym blogu oznacza to, że jesteście osobami nadzwyczaj ciekawskimi i wścibskimi. Dodatkowo nie macie co robić w pracy i w domu tylko czytać blogi ...
A tak już na poważnie to wręcz przeciwnie.


wtorek, 23 lutego 2010

Ot takie sobie








Poniewaz na Sydney obiecalem sobie ze zlego slowa nie napisze, aby
przypadkiem nie wymsknelo mi sie nic na temat chinskiej parady
noworocznej, na ktora czekalismy ze dwie godziny lecac na leb na szyje
z gor blekitnych (duzymi oczywiscie), a ktora przypominala raczej
wariacje dowolna na temat zwiazany z Chinami. Gdyby taka parade
zrobili w Chinach wiekszosc obywateli panstwa srodka natychmiast w
ramach spalania sie ze wstydu opuscilaby swoj kraj (znaczy gdyby mogla
oczywiscie). Tutaj jednak jak bylo widac wstydu nie maja wiec
zaprezentowali cos co w skrocie mozna byloby przyblizyc probujac
wyobrazic sobie ze o godzinie 19 na ulicy marszalkowskiej, przypadkowo
wybrane osoby ubiera sie w cos co jest zwiazane z Chinami (ot chocby
podkoszulek made in china) i kaze maszerowac machajac do zgromadzonej
bardzo licznie gawiedzi, usmiechac sie w miare mozliwosci oraz
wykonywac na przyklad synchroniczne tance. I znajac Polakow wyszloby
to znacznie lepiej oraz radosniej i dodatkowo z przytupem. Zastanawiac
sie zaczalem nawet czy przypadkiem do tej Australii specjalnie nie
puscili z Chin slabiej rozgarnietych jednostek coby spoleczenstwo to
(australijskie) od srodka oslabic. Po wszystkim byly fajerwerki, tak
samo zorganizowane jak cala parada. Dodatkowo wydaje sie ze
spolecznosc poczuwajaca sie do chinskiego nowego roku przysemiciła
(zeby nie powiedziec wprost przyoszczedzila) na fajerwerkach i gdzie
im tam do naszego swiatelka do nieba. Fajerwerki jak parada (poszli
konsekwentnie) byla "wcalyswiat" byc moze mialy odzwierciedlac zapedy
chinskie wiec w sumie dobrze ze w caly swiat strzelaja fajerwerkami a
nie czym innym.)
No ale przeciez wlasnie nie o tym bo o tym ani slowa nie bedzie.
Bedzie o czyms zupelnie innym.
Poniewaz pewien etap podrozy mamy juz za soba, zamkniety na wieki
wiekow (wersja dla wierzacych: amen), a zostalo mi kilka historii
nieopowiedzianych (nie miescily sie w konwencji zadnego z wpisow)
niechcac aby zostaly zapomniane zamierzam je tutaj wlasnie przytoczyc.
Nie maja ze soba zadnego zwiazku oprocz tego ze stawiaja tytulowego
autora bloga (przypomne herbu Ogonczyk) w innym nieznanym datad swietle.

1. Bedac w Arequipie (no kto powie na ilu metrach lezy?) tuz po
zakupie peruwiansko boliwijskich spodni, ktore jak sobie tutaj na nie
patrze przypominaja jednak bardziej spodnie od pidzamy niz stroj
wyjsciowy, postanowilem zjednoczyc sie z bacpackerska bracia (ktora
licznie w podobne spodnie ubrana byla) i spodnie owe zalozyc. Jak
postanowilem tak tez uczynilem. Rankiem wychodzac do kibla (dla
wrazliwszych jezykowo: toalety) owe spodnie wlasnie ubralem do tego
kolorystycznie dobralem tshirt, na nogi sandalki i w droge. Poniewaz
do przybytku gdzie akurat zmierzalem droga wiodla przez hostel caly,
wiedzialem ze stroj moj nie bedzie pozostawal niezauwazony.
Przedefilowalem wiec dumnie przez ww hostel, brac backpackerska
przyjela mnie nadzwyczaj dobrze. Usmiechy, kiwania glowa. Dumny, blady
i zasymilowany wracam ja Ci do pokoju i co sie okazuje. Centralnie do
rzepa prawego sandala mam przyczepione stringi mojej zony...
Spodnie natychmiast zmienilem zeby w hostelu nie zostac rozpoznany bo
jak tu ludziom wytlumaczyc, ze to nie moje tylko zona balaganiarz.

2. Beda pod dosyc meczacej podrozy przez peruwianskoboliwijska
granice, umierajac z glodu zasiedlismy w koncu w restauracji w
miejscowosci Copocabana gdzie chcac popisac sie lingwistycznymi
zdolnosciami postanowilem zamowic danie w jezyku ludnosci miejscowej.
Czy to zmienil sie akcent, czy to inny dialekt grunt ze pewnie
specjapnie zostalem zle zrozumiany. Na szczescie owe nieporozumienie
nie dotknelo mnie bezposrednio bowiem jak sie okazalo nazwy potraw dla
siebie wymowilem bezblednie. Niestety zamawialem rowniez dla Drugiego
Autora Bloga (w skrocie DAB). A DAB nIestety zamowil kurczaka w
pomaranczach. I niestety zamiast wspommianego kurczaka otrzymal
szklanke soku pomaranczowego. Wiedziony chwilowym natchnieniem dobrych
pomyslow, nie dopuszczajac do siebie mysli, ze zostalem zle
zrozumiany, napredce wymyslilem sobie ze dostarczony do stolika sok
na pewno jest darmowym dodatkiem do owego kurczaka. W ten oto sposob
Drugi Autor Bloga przesiedzial nad owa szklanka dobre 15 minut (w
sumie to ja nie wiem
czy 15. W kazdym razie przesiedzial dokladnie tyle ile zabralo mi
skonsumowanie zupy i drugiego dania) zanim zorientowalismy sie ze
jednak nic dodatkowo do soku nie przyniosa. Chwilowo wprowadzilo to w
stosunki miedzy blogowiczami zupelnie niepotrzenna nerwowosc.

3. Ostatni historia w zasadzie przydazyla sie zupelnie niedawno na
plazy Manly, nie powiem w jakim miescie, spacerowalem sobie spokojnie
z kebabem w reku promenada w kierunku plazy gdzie owego kebaba
zamierzalem skonsumowac. Bezwzgledna matka natura wyslala jednak w
moim kierunku eskadre mew z ktorych jedna spikowala wprost na moja
glowe, burzac mi misternie ukladana rano fryzure podczac gdy druga
przepuscila udany atak na mojego kebaba czesciowo wytracajac mi go z
reki. Tak mnie to zaskoczylo ze nawet nie zdarzylem zaklac. Jednak
najgorsze jest to ze kompletnie nie wiedzialem jak sie zemscic.

Odreaguje sobie to na przypadkowo napotkanych w podrozy osobach... I
ta zlota mysla..., i kto nie widzial ten traba.

1 komentarz: