sobota, 27 lutego 2010
Malezja Cameron Highlands
Jak zwykle w ostatniej chwili zdazylismy na autobus do Malezji. Nasza nocna podroz trwala ok 10 godz. (wygodne foteliki wiec sie wyspalismy) i o 8.30 dojechalismy do Cameron Highlands. Oczywiscie nie zarezerwowalismy hotelu (bo po co przeciez znajdziemy cos na miejscu) a tu klaps - wszystko pozajmowane, malezyjczycy maja swieto i tlumnie przybyli tu odpoczywac... Po godzinie biegania po miescie Marcin przyniosl wiesci ze mamy gdzie spac tyle ze za pokoj w taniej Malezji musimy zaplacic nieomalze tyle co za bungalow na Tahiti:( podejmujemy wiec decyzje ze pobyt tu skracamy do jednej nocy.
Przechodzac uliczka zobaczylismy stragan z dziwnymi owocami - okazaly sie byc to duriany - najbardziej smierdzace owoce swiata (obowiazuje zakaz wnoszenia ich do hoteli). Oczywiscie kupilismy jednego na sprobe:) kiedy szlismy uliczka roznosil sie za nami niesamowity odor ale nic to - ponoc to bardzo zdrowe owoce a ja mialam nadzieje ze ich smak rekompensuje zapach... Jak bardzo sie mylilam - smakuja tak jak pachna.... W dodatku zjedlismy je tuz przed wycieczka krajoznawcza i caly czas nam sie odbijaly.... masakra po prostu masakra... Natomiast wycieczka byla dosc sympatyczna. Odwiedzilismy plantacje i fabryke herbaty - gdzie napilam sie importowanej z chin zielonej herbatki (nastepnego dnia okazalo sie ze w Malezji produkuja tylko czarna). Natomiast widok plantacji byl przepiekny wiec warto bylo ja odwiedzic. Bylismy rowniez w buddyjskiej swiatyni jednak znacznie skromniejszej niz singapurska; na plantacji truskawek poniewaz z tego slynie ten region ale gdzie tym truskawkom do naszych- te to takie male bzdzinki ktorym blizej do poziomek niz polskich truskaweczek.
A zeby tradycji stalo sie zadosc i tym razem trzymalam robala tyle ze teraz poszlam na calosc bo byl to skorpion- pan delikatni pozyl mi go na dloni i siedzial tak sobie bidulek (dobrze ze mnie nie dziabna a mialam lekkiego cykora:). Zwiedzilismy rowniez pieknie polozony ogrod rozany (i nie tylko rozany) w ktorym zakwitlo tysiace kwiatow tworzac basniowy krajobraz. Jednak kwiat (a wlasciwie grzyb co wyglada jak kwiat) ktory nas najbardziej zadziwil mielismy zobaczyc dopiero kolejnego dnia. Jadac naprawde terenowymi samochodami, pokonalismy droge (na moje oko nie do przejechania) przez dzungle, w dodatku droge kompletnie zalana i blotna, nawet te potwory nie samochody kilka razy sie w niej zakopaly az dojechalismy do waskiej sciezki. 30 min marszu i oczom naszym ukazal sie najwiekszy spotykany kwiat (lub grzyb jak kto woli). ok. metra rozpietosci platkow- najwieksze osobniki maja ok. 1.20 m rozpietosci. Wielgasna czerwona bestia, wyglada na prawde imponujaco:) W drodze powrotnej jeden z przewodnikow scial dla nas bambusa zebysmy mogli sie napic czystej (chociaz Marcina kreci w brzuchu wiec nie wiem czy byla ona taka czysta;), chlodnej wody prosto z jego wnetrza i tak o to zakonczyla sie nasza wizyta w Cameron Highlands i ruszamy dalej przez Penang do Langkawi.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz