Drodzy siostrzeńcy Gobo ...

jeśli znaleźliście się na tym blogu oznacza to, że jesteście osobami nadzwyczaj ciekawskimi i wścibskimi. Dodatkowo nie macie co robić w pracy i w domu tylko czytać blogi ...
A tak już na poważnie to wręcz przeciwnie.


niedziela, 14 lutego 2010

Mamy psa:)











Mamy wlasnego wakacyjnego psa:) mowimy na niego "pies" bo chyba nie ma
zadnego imienia... Ale zanim napisze jak do tego doszlo- to od
poczatku. 23.20 wyladowalismy w Papeete na Tahiti, godzine pozniej
bylismy po odprawie juz z bagazami, tyle ze pierwszy prom na Morea
odplywal dopiero o 4.30. Juz wczesniej postanowilismy ze ta noc
spedzimy na lotnisku. Plecaki ustawilismy blisko krzeselek, male
plecaki spielismy linkami i tak powstalo nasze miejsce do spania.
Kilka metrow dalej wprost na podlodze spal jakis kloszard wiec w sumie
bylismy we trojke. Po odprawie ostatniego samolotu lotnisko calkowicie
zamarlo i tylko czasem ktos z ochrony przechodzac obok nas spiacych na
plecakach usmiechal sie i mowil bonjure:) Port, prom 6.30 i juz
bylismy w drodze na Morea. Kiedy dotarlismy na miejsce recepcja
jeszcze byla zamknieta wiec wybralismy sie po pierwsze sniadanie (ceny
sa tu takie ze byle sniadanko kupione w sklepie to ok 60-80 pln). Byla
8.00 a slonce juz niemilosiernie przypiekalo w dodatku nastapil
pierwszy atak komarow... Po chwili zostalismy zaprowadzeni do naszego
domku. Lozko - oczywiscie z moskitiera, tarasik wiec niby nic
specjalnego ale widok rekompensowal wszelkie niedogodnosci... Ok 20 m
od naszego domku jest ocean, ocean z przepiekna lazurowa woda:) tyle
ze my ostatnimi czasy przyzwyczajeni do zwiedzania, zamiast do wody
wybralismy sie na maly rekonesans. Okazalo ze ze w naszej okolicy nie
dzieje sie nic specjalnego, kilka sklepow (glownie z perlami ktore sa
chluba tego rejonu), kilka restauracji i juz... Wrocilismy wiec do
campingu i poddalismy blogiemu lenistwu na plazy. Kolejne dni uplywaly
podobnie, sniadanie 7.00 (slonce wstaje tu ok 6.00 a zachodzi o 19.00
wiec tak jak w Australii musielismy sie przestawic na inny tryb
funkcjonowania), czytanie ksiazek, snurkowanie na przy campingowej
rafie (a widzielismy tu nawet plaszczki plywajace przy brzegu),
opalanie sie i ogolny relaks. Jednego dnia wypozyczylismy bugie
(plazowy samochodzik bez szyb i drzwi a jedynie z daszkiem chroniacym
przed sloncem) i wybralismy sie na wycieczke do kola wyspy tyle ze
ledwo przejechalismy 10 km a zaczal padac deszcz. Po 15 min jazdy
bylismy calkowicie mokrzy a przez okulary ledwo bylo cos widac...
Lekko zrezygnowani (myslelismy ze nic nie zobaczymy a wypozyczenie
samochodu na 8 godz to tutaj wydatek rzedu 500pln wiec kolejna taka
rozpusta nie wchodzila w gre) ruszylismy w druga strone aby uciec
przed deszczem. Ucieczka sie udala i po chwili wyszlo slonce ktore
szybko nas osuszylo:) Wjechalismy wiec na punkt widokowy belvedere,
zwiedzilismy plantacje owocow- juz wiem jak rosna ananasy... Hmmm i
ten cudowny zapach dojrzalych owocow unoszacy sie w powietrzu:) w
barku przy plantacji Marcin wypil sok ze swierzych owocow a ja zjadlam
lody z kwiatu gardenii i mango. Wlasciciel barku o czym trzeba
wspomniec byl niesamowicie milym czlowiekiem, usmiechnietym i bardzo
zyczliwym. Poczestowal nas roznymi konfiturami a w dodatku do naszego
zamowienia dostalam gratis espresso z tahitanskiej kawy:) W drodze
powrotnej odwiedzilismy sklep z perlami w ktorym starsza Pani
opowiedziala nam w jaki sposob klasyfikuje sie perly, ktore uznawane
sa za najpiekniejsze i dlaczego. Weszlismy tez do fabryki sokow gdzie
zostalismy uraczeni miejscowymi likierami i wodkami. Zdazylismy
odebrac jeszcze wczesniej zamowione przezemnie paero (zamowienie
polegalo na tym ze trojka miejscowych artystow specjalnie dla mnie wg
moich wytycznych, recznie malowala tkanine) i wieczorkiem wrocilismy
na camping do naszego psa. Nasz pies (to znaczy pies campingowy
odziedziczony z domkiem) wyglada jak pitbul ale to niesamowicie mile i
madre psisko. Jakos tak sie do nas przyzwyczail ze ciagle przesiaduje
z nami na tarasie albo towarzyszy nam w kazdym spacerze. Kiedy idziemy
do sklepu - pies idzie z nami, stoi i czeka pod wejsciem a pozniej z
nami wraca. Kiedy idziemy do lazienki - pies idzie z nami, stoi pod
drzwiami i czeka zeby z nami wrocic. Dzielnie nas broni przed innymi
psami czyli nie pozwala sie im do nas zblizac a w razie koniecznosci
staje nawet do walki... A teraz lezy pod moimi nogami na tarasie,
chrapie i dochodzi do siebie po bojce z poprzedniej nocy (bo na razie
pies spi na zewnatrz choc bardzo chce sie nam wpakowac do pokoju:).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz