Drodzy siostrzeńcy Gobo ...

jeśli znaleźliście się na tym blogu oznacza to, że jesteście osobami nadzwyczaj ciekawskimi i wścibskimi. Dodatkowo nie macie co robić w pracy i w domu tylko czytać blogi ...
A tak już na poważnie to wręcz przeciwnie.


niedziela, 28 marca 2010

Kathmandu w podskokach










Do Nepalu lecielismy przez Delhi, nasz samolot mial wystartowac o 7.30 a ostatecznie wystartowal o 10.00, przyczyna opoznienia miala byc zla pogoda w Kathmandu tyle ze trzy inne samoloty polecialy przed nami a Ania z Piotrkiem ktorzy nas odbierali z lotniska nic o zlej pogodzie nie slyszeli... Na przywitanie otrzymalismy po naszyjniku z pachnacych kwiatow wiec humory odrazu nam sie poprawily:) Zapakowalismy sie do samochodu i pojechalismy do hotelu. Pokoj kosztowal 20 $ za dobe a warunki w nim byly na prawde niezle (wlacznie z ciepla woda przez cala dobe) - juz od takich wygod odwyklismy:) natomias brak bylo pradu przez wiekszosc doby ale jest to problem calego Kathmandu i nie jest to tu nic nadzwyczajnego. Wyglodniali wpadlismy do restauracji i zjedlismy Dal Bath - narodowe przeogromne danie Nepalczykow skladajace sie z ryzu, soczewicy, warzyw i mnostwa innych rzeczy- smaczne i bardzo sycace zwlaszcza ze przy tym daniu zawsze przysluguje dokladka (rowniez w restauracji). Trzeba przyznac ze do podrozy po Nepalu nie jestesmy zbyt dobrze przygotowani i w tym wypadku zdalismy sie calkowicie na doswiadczenie Ani i Piotrka ktorzy sa tu juz trzeci raz i wlasnie zeszli z trzytygodniowego trackingu. Przez trzy dni jakie spedzilismy razem zobaczylismy wiekszosc atrakcji ktore serwuje Kathmandu: swiatynie Swayambhu- z ktorej rozposciera sie widok na cale miasto; Durbar Square Kathmandu gdzie miedzy innymi atrakcjami w zamknieciu mieszka Kumari - dziewczynka ktora uznana jest za bostwo (i tak zostanie dopoki nie zazna pierwszego wiekszego krwawienia); swiatynie Boudha; Durbar Square Patan gdzie w jednej ze swiatyn odbywaly sie jakies kolorowe uroczystosci: ludzie porozpalali ogniska w ktorych przy okrzykach radosci spalali przerozne dary. Durbar Square Patan zdecydowanie bardziej przypadl mi do gustu ze wzgledu na to je jest tu po prostu spokojniej, czysciej i ciszej. Ciekawe jest to ze w Nepalu (w przeciwienstwie np do Tajlandi czy Singapuru) swiatynie nie sa traktowane tak strasznie restrycyjnie wiec nikt nie pilnuje strojow w jakich sie do nich wchodzi a czesto na terenie swiatyni znalezc mozna mnostwo sklepikow, straganow i wokol bawiacych sie dzieci... W dodatku miejscowi (przemili, usmiechnieci ludzie) zachecaja do wziecia udzialu w uroczystosciach takich bezboznikow jak my, z czego niektorzy chetnie kozystaja krecac z luboscia wszelkimi rodzajami mlynkow modlitewnych;) Czystosc tez niestety nie nalezy do najmocniejszych stron tych boskich domow ale jest to bolaczka (lub wcale nie bo im to chyba odpowiada skoro tak zyja...) calego Kathmandu. Nawet jogin (jakis bardzo slawny jogin) ktory przyjechal do Kathmandu z Indii, zwrocil uwage mieszkancom ze musza bardziej zwracac uwage na czystosc wokol siebie (jogin z Indii!!!).... Na ulicach walaja sie tony smieci a przejscie przez most wymaga ogromnej objetosci pluc aby tylko nie zachlystnac sie tym sciekowym odorem. Do nieciekawych zapachow z nad rzeki dolaczyc mozna wszechobecny pyl unoszacy sie na ulicach (czesc mieszkancow po prostu nosi maski) oraz trabienie - trabia wszyscy, na wszystko i wszystkich a jak nie ma na co trabic to trabia bez powodu ot tak zeby zaznaczyc swoja obecnosc... Na szczescie po dwoch dniach czlowiek sie przyzwyczaja i przestaje podskakiwac ze strachu co chwile. Natomiast poza tymi drobnymi niedogodnosciami Kathmandu to na prawde ciekawe i warte odwiedzenia miejsce z mnostwem serdecznych osob. Po kilku godzinach zwiedzania naszym polskim zwyczajem postanowilismy solidnie przywitac sie z Ania i Piotrem i podyskutowac sobie przy piwku (zreszta to przywitanie trwalo trzy wieczory). Jako ze piwko w Nepalu jest dosc drogie, zakupilismy w sklepie kilka buteleczek i udalismy sie na hotelowy dach w celu ich spozycia a brak pradu sprawil ze zafundowalismy sobie wieczor przy swiecach:) Milo bylo spedzac czas w obecnosci rodakow bo to i pozartowac
mozna i Marcin mogl troszke zlosliwosci skierowac na nowy podatniejszy grunt. A zarty na temat zakupu Tanek (takich slicznych nepalskich obrazkow) czy dyskusje o religiach wydawaly sie nie miec konca;). Na szczescie wszystko zakonczylo sie dobrze: obrazki, maski i inne pieknostki jada do Polski a my zakupilismy tracking u Bholi z ktorym juz wczesniej wybralismy sie na kolacje (oczywiscie na pyszny Dal Bath) i teraz  wybieramy sie na lazenie po gorach:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz